Na placu przed katedrą Świętej Eulalii w Barcelonie długą chwilę słuchałem wędrownego Kolumbijczyka śpiewającego wiersze Silvio Rodrigueza i kubańskie bolera, a potem zasiadłem z przyjaciółmi w jednej z restauracji, gdzie zaobserwowałem ciekawą sytuację.
Otóż do lokalu były dwa wejścia. Jedno z bocznej uliczki, nieco ukryte i nie rzucające się w oczy. Drugie, z dawnego założenia główne, zapraszało wprost z ruchliwego placu. Te główne drzwi, do których podchodzili zgłodniali przechodnie, nie posiadały jednak klamki. Oglądano je więc, nachylano się do szyby, przykładano dłonie do czoła i niecierpliwie zaglądano do środka, a ktoś nawet kucał i drzwi obwąchiwał.
Nikt jednak drzwi nie popchnął, nie sprawdził czy są otwarte. Bo przecież nie było KLAMKI! A drzwi były otwarte i chwilę wcześniej właśnie tędy wchodziłem do środka.
Sytuacja niby zrozumiała, istnieje przecież określenie „pokój bez klamek”, oznaczające pomieszczenie lub sytuację bez wyjścia, a także „Dom dla bardzo, bardzo nerwowo chorych.”* Zatem, skoro nie ma klamki – mamy problem. Ciekawe, czy gdyby w ramach doświadczenia umieścić zgrabną klameczkę wprost w murze, ktoś szukałby tam przejścia?
Zatem wyruszając na Kubę Europejczyk powinien pamiętać, że dla Kubańczyków klamka nie czyni drzwi. I, że są cztery zasady udanej podróży:
pierwsza – jest, czyli nie ma
druga – nie ma, czyli jest
trzecia – otwarte, czyli zamknięte
czwarta – zamknięte, czyli otwarte
a w związku z tym, że są cztery zasady, to jest jeszcze piąta – prosto, czyli w prawo.
Ache!
* cytat z filmu „Lęk wysokości”